wtorek, 18 lutego 2020

17.02.2020
Ostatni wpis na blogu prawie dwa miesiące temu, ale nie znaczyło to, że nie wyruszaliśmy na wędrówki z kijkami. Może ze względu na pogodę były nieco krótsze, ale odbywały się co tydzień.
I tym razem wyruszyliśmy w krótszą trasę, bo chmury nie wróżyły nic dobrego. Zatrzymaliśmy się na chwilę koło Domu Pomocy Społecznej w Gniewie. Nasza koleżanka przekazała jego mieszkańcom drobne prezenciki.

Teraz trochę historii. W 1920 roku Gniew włączony został do Polski, stając się jednocześnie miastem powiatowym. Budynek z przeznaczeniem na siedzibę starostwa powiatowego wybudowany został w 1922 roku. Pierwszym polskim starostą został gospodarz z Gniewskich Młynów, Franciszek Czarnowski. Po nim urzędowało jeszcze czterech kolejnych starostów Jan Popiel, Ignacy Mellin, Wojciech Lemańczyk i Seweryn Weiss. Budynek Starostwa przedstawiał się imponująco.
Dalsza nasza wędrówka biegła ulicą Gdańską, po przekroczeniu drogi krajowej 91 znaleźliśmy się w pobliżu ul. Mieszka I. Teren ten przed wojną wyglądał jak poniżej
 
Budowa domków jednorodzinnych zakończyła się w 1937 r. Wówczas to na wzgórzu postawiono krzyż i prowadzące do niego schody oraz usytuowano poniżej nieistniejącą już fontannę. Inicjatorami jego budowy i fundatorami byli właściciele nowych domków jednorodzinnych. Poświęcenia krzyża i osiedla dokonał w 1937 r. ks. proboszcz Leon Kurowski, uczestniczyli w nim mieszkańcy Gniewu i władze miasta z burmistrzem Jerzym Kruszewskim.
 Przed nami park miejski. Wart w tym  miejscu przytoczyć fragment wspomnień sprzed wielu lat jednej z mieszkanek dawnego Gniewa, która tak opisywała park miejski: 
Wychodzimy więc z miasta ulicą Gdańską, przechodzimy przy poczcie i obydwu cmentarzach i dochodzimy do rozgałęzienia szosy. Kierujemy się w lewą stroną, a po pięciu minutach po naszej prawej stronie widzimy już park miejski. Wysoko za drzewami widać dach wybudowanego tutaj gniewskiego szpitala. Po lewej stronie rozpościera się osiedla zwane Nową Ameryką. W tym miejscu znajdowała się również gospoda, w której zawsze był pyszna lemoniada. Idąc jeszcze dalej, mijamy ogród należący do gospody, a za nim tory naszej kolejki, które prowadziły przez nizinę za Górą Wisielców, dalej przez szosę prowadzącą do Pelplina, aż do Niziny Walichnowskiej. W miejscu, gdzie szyny przechodzą przez teren Góry Wisielców, jest dróżka, która prowadzi w głąb lasku. Jako dzieci zawsze chętnie zbiegaliśmy na dół, a tam bawiliśmy się w berka, podczas gdy nasi rodzice wraz ze znajomymi powoli szli dróżką. Park miejski jest laskiem mieszanym, w którym znaleźć można zarówno drzewa liściaste jak i iglaste. Duża dolina miedzy wzniesieniami była niegdyś placem zabaw z piaskownicą i łąką. Wokół było stało wiele ławek, na których przesiadały mamy i opiekunki, bacznie obserwując swoje pociechy. Nasi rodzice również przysiedli na odpoczynek, a my dzieci, nigdy niezmęczone, już podjęłyśmy wspinaczkę na leżącą naprzeciwko górę. Na tej górze znajdowała się zawiła droga, która dzieliła się na trzy kolejne. Zawsze wybieraliśmy tę po lewej stronie, bo dobrze wiedzieliśmy, że prowadzi ona do miejsca, z którego rozciąga się wspaniały widok. 

Nasza grupa zatrzymała się na chwilę na kamiennej płycie, by wykonać kilka ćwiczeń, przygotowujących do wspinaczki.

Wspinaczka po kamiennych schodach przyśpieszyła nam nieco tętno, ale nikt nie narzekał i nie prosił o dłuższy odpoczynek.


Widok przy wyjściu z parku zawsze nas zaskakuje. Ogromna żwirownia, po które poruszała się jeszcze koparka, wybierając piasek. Postanowiliśmy przejść bokiem, kierując się w stronę stacji paliw.
Pochmurne niebo powodowało, że był to krajobraz iście księżycowy.
Po drugiej stronie drogi 91 - zupełnie inne widoki i nowe zaskoczenia: kwitnące stokrotki.
Podziwialiśmy także panoramę Gniewu.

Droga przez pola i łąki nie była łatwa, trzeba było oczyścić potem buty.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz